wtorek, 4 października 2011

Opowieść o zwyczajnym szaleństwie

... czyli Chopard Madness

Poszukiwanie róży idealnej jest chyba częstą obsesją perfumoholików.. Ja nie jestem wyjątkiem, różane "zapaszki", które często wywąchiwałam ocierały się o banał i nigdy nie zadowalały mojego,przecież niezbyt wybrednego nosa. 
Na pewnym etapie mojej olfaktorycznej wędrówki, wedrówki nieco ślepej, bo do końca nie wiedziałam, czego tak naprawdę szukam, co chciałabym poczuć, co by mnie usatysfakcjonowało na tyle, by powiedzieć wreszcie- "tak, jestem w domu, mogę przestać próbować, przestać wywąchiwać i doszukiwać się, a zacząć wąchać ten jeden, idealny zapach, moją zadomowioną gdzieś w mózgu ideę- zapachu róży", na mojej drodze pojawiło się Madness. I nie, nie jest to róża-ideał. Ale jest to niewątpliwie zapach, który mną zawładnął, który zmusił do rozpaczliwych poszukiwań własnego flakonu. Bo wiedziałam, że muszę, po prostu muszę mieć możliwość obcowania z tym zapachem, wtedy, kiedy tego zapragnę, w te dni, które staną się pełniejsze, kiedy towarzyszyć mi będzie obezwładniający obłoczek Madness.
Rzadko kiedy odważam się pachnieć nim globalnie. Częściej po prostu podchodzę do półki, przyglądam się niebezpiecznie czerwonemu flakonowi, biorę go w dłoń, spoglądam się pod światło ciesząc oczy pięknym, intensywnym odcieniem czerwieni i spryskuję nadgarstek..

Początek jest mocny, bardzo czerwony, wręcz krzyczy czerwienią, ocieka nią, wylewa się jak krew z głębokiej rany i tak, jak widok tryskającej krwi, odrzuca i jednocześnie przyciąga, hipnotyzuje. Róża jest przerażająca, mocno podbita pieprzem, wwierca się w nos i drażni. Śpiewa chropowatym głosem, jak Katarzyna Groniec w "Klątwie Millhaven"



Historia opowiadana przez ten zapach budzi strach, ale jednocześnie przyciąga tak bardzo, że pomimo lęku, pojawia się też irracjonalne pragnienie, by słuchać dalej, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Może to strach paraliżuje tak bardzo, że nie sposób nie ulec tej historii, nie dać się w nią wciągnąć i w pewien sposób w niej uczestniczyć. A może to po prostu siła przekazu, krzyk, który pomimo zatkanych uszu, wdziera się do głowy i odbija echem w całym ciele..

Różana krew nadal tryska, jasnoczerwona, obezwładniająco piękna w swej jaskrawości. Nadchodzi ten moment, gdy nie ma już odwrotu, zdecydowani na poznanie przerażającej historii, słuchamy dalej, godząc się na wszystko co ma się wydarzyć, choć przeczucie, że koniec będzie tragiczny, nas nie opuszcza.
To nie jest typowo skonstruowane opowiadanie grozy.. Moment kulminacyjny następuje od razu, pierwsze uderzenie jest intensywne, nie ma budowania napięcia. Wybuch gwałtownych emocji, zbrodnia, wszystko jest na początku.

Krew sączy się wolniej. Już nie gorąca, ale ciepła, opuszcza ciało spokojnie, otula ofiarę lepką , gęstą kołdrą, rozlewa się po drewnianej, zakurzonej podłodze, wdziera w nią, plami, pozostawia trwałe piętno.
Następuje nagłe otrzeźwienie, morderczyni próbuje zatrzeć ślady zbrodni, zetrzeć krew bawełnianą białą szmatką. Czerwień rozmywa się, rozgaszcza się na jasnej tkaninie, miesza z bielą, ale wciąż pozostaje czerwona. Materiał przecieka, plami delikatne palce szalonej zabójczyni. Do oczu napływają łzy, zakrwawione ręce niezdarnie próbują je osuszyć, pozostawiają krwiste pręgi na pięknej kamiennej twarzy dziewczyny .

Krew krzepnie, zestala się powoli, już nie przeraża, jest w jakiś dziwny sposób oswojona, widok przestaje fascynować, pozostaje tylko przerażenie

Zbrodnia została popełniona.
Pojawia się myśl o konsekwencjach, szaleństwo ustępuje miejsca strachowi. Morderczyni jest samotna w zmaganiach z własnym lękiem, tak jak samotna była w swoim szaleństwie.
Wydaję się, że to samotność jest motywem przednim tej opowieści, a prawdziwa ofiara nie została zamordowana, ale wciąż żyje z piętnem, którego nigdy się nie pozbędzie

„Precz, przeklęta plamo! precz! mówię.
Raz dwa – czas działać.– Piekło ciemne.–
Wstydź się, mężu, wstydź się!
Żołnierzem jesteś, a tchórzysz?
Cóż stąd, chociażby się wydało?
Nikt nas przecie nie pociągnie do tłumaczenia. –
Jednakże kto by się był spodziewał tyle krwi w tym starcu!”

sobota, 24 września 2011

Pachnące rozdanie u Sabbath!

Na najlepszym w Polsce (o ile nie na świecie^^) blogu perfumowym
http://sabbathofsenses.blogspot.com/
Czeka na Was świetny konkurs :) Można wygrać prawdziwy rarytas- dowolny zapach Comme des Garcons, który będzie można wybrać z bogatej oferty perfumerii Lu'lua
http://sabbathofsenses.blogspot.com/2011/09/perfumy-comme-des-garcons-do-wygrania.html
 Myślę, że warto spróbować szczęścia :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

mleczny Pacyfik


Poranek w dość nowoczesnej kuchni, sterylnie czystej, lśniącej, dokładnie wysprzątanej, jeszcze pachnącej kwiatowym płynem do podłóg. Jest jasno, bardzo jasno. Światło wydaje się zimne, sztuczne, bardzo białe, ale nie męczące.

W tej chłodnej przestrzeni znalazło się jednak miejsce na odrobinę ciepła.

Na kuchence przygrzewa się mleko. Powoli wypełnia pomieszczenie charakterystycznym, bezpiecznym aromatem. Po chwili ktoś do mleka dodaje odrobinę wanilii. Nie cukru wanilinowego, ale wanilii prawdziwej, lekko gorzkawej, wilgotnej i nieco ziemistej. Ta mała ilość tonie jednak w mlecznym oceanie, kapituluje, ugrzecznia się i dalej słodkawo bulgocze w grubym metalowym garnku. Co jakiś czas daje o sobie znać troszkę mocniej, tak jakby ktoś przemieszał mleczną zupę, żeby się nie przypaliła.

Noa jest miękka, obła, śliska. Przypomina perły ogrzane ciepłem kobiecej szyi. Jest bezpieczna, przytulna, ciepła. Ciepła, ale nie gorąca. Rozleniwia, uspokaja, wycisza. Przyciąga, ale zarazem tworzy pewien dystans. Może nie ocieka erotyzmem, nie hipnotyzuje, ale intryguje na tyle, że nie pozwala o sobie zapomnieć.

To zapach, do którego lubię wracać. Wiem, że zawsze będę po Noa sięgać, w chwilach, gdy dość mam gwałtownych uczuć, potrzebuję oddechu i wyciszenia. W uroczym flakoniku zamknięte jest remedium na wszytskie troski.
Noa ma dar spowalniania czasu.

Witam:)

Serdecznie witam wszystkich, którzy zabłądzili na tego bloga :)
Będę głównie pisała o perfumach. A raczej- będę próbowała pisać o perfumach. Z góry zaznaczam, że ekspert ze mnie żaden, często nie rozróżniam poszczególnych nut, często nos płata mi figle i wyczuwam nie to, co czuć powinnam. Jednak dość długo "siedzę w temacie", jeszcze się nie znudziłam, a wręcz przeciwnie, coraz bardziej się wkręcam, coraz więcej poznaję, może trochę się wyrabiam;)
Nie mam wielkiego talentu do pisania, trudno mi przelewać myśli na klawiaturę ("język giętki" i te sprawy) . Ale miło mieć swoje miejsce w sieci, więc oto jestem, oto pachnę i oto piszę :) Tyle słowem wstępu
Ach, pozdrawiam serdecznie wszystkie Wizażanki, może zgadniecie, którą z Was jestem :) Na razie pozostanę anonimowa :)